Przełamujemy barierę językową za pomocą jednego przycisku | Aleksandra Bacańska i Fabian Lesner – Biuro tłumaczeń „Highline”
|
Aleksandra Bacańska oraz Fabian Lesner są właścicielami firmy Highline – biura tłumaczeń i szkoły językowej. Zespół tworzą wykwalifikowani trenerzy językowi oraz tłumacze, którzy od 13 lat wspierają korporacje, przedsiębiorstwa oraz Klientów indywidualnych. Ich celem jest bycie najnowocześniejszym biurem tłumaczeń w Polsce, a obecnie rozwijają globalną platformę, która zrewolucjonizuje rynek tłumaczeń na całym świecie.
Z wywiadu z Aleksandrą i Fabianem dowiesz się:
- Jak przełamywać barierę konwersacyjną w języku obcym?
- Jak przejść z etapu pomysłu na biznes do jego realizacji?
- Jak egzekwować naukę języków obcych wśród pracowników?
Wywiad do obejrzenia
Zapamiętaj! 3 porady, jak rozwijać firmę przez rekomendacje
- W BNI jesteśmy przekonani, że skutecznego pozyskiwania Klientów przez rekomendacje można się nauczyć, dlatego tak istotne jest uczestnictwo w szkoleniach i warsztatach. Dzięki wykorzystaniu zdobytej na szkoleniach wiedzy, jesteś w stanie prężniej i dynamiczniej rozwijać swoją firmę.
- Buduj długofalowe relacje z innymi przedsiębiorcami. To dzięki nim masz możliwość uzyskania dobrych rekomendacji i realizacji nowych projektów.
- Zadbaj o swoją widoczność. Nie ograniczaj się do jednego kanału komunikacji.
Wywiad do przeczytania
Damian Masel: Mam przyjemność rozmawiać z Aleksandrą Bacańską oraz Fabianem Lesnerem, współwłaścicielami szkoły językowej oraz biura tłumaczeń dla biznesu Highline. Powiedzcie – czym jest Highline?
Aleksandra Bacańska: Zajmujemy się przełamywaniem barier językowych, zarówno pod kątem nauki języków obcych, jak i tłumaczeń wszelkiego rodzaju, zwykłych i przysięgłych.
Fabian Lasner: Gdziekolwiek osoba, która się do nas zgłosi, czy to klient, czy poprzez social media, napotka jakąkolwiek barierę językową, naszą rolą jest, żeby tej bariery nie było. To znaczy: we wszystkich usługach, które świadczymy, czy to w nauczaniu, czy to w szkoleniach specjalistycznych, czy w tłumaczeniach pisemnych i ustnych, przede wszystkim naszą misją jest to, żeby człowiek zrozumiał i był w stanie się porozumieć z drugim człowiekiem: żeby dotarł przekaz, który był skierowany do niego. A bariera językowa jest czymś, co my uważamy, że w ogóle nie powinno istnieć. I dlatego właśnie robimy to, co robimy.
A.B.: I tak, jak w przypadku tłumaczeń, staramy się być niewidoczni, bezproblemowi, dostępni w pełni i niezawodni, tak w przypadku kursów językowych robimy dość mocny przewrót. Troszkę, że tak powiem, wywracamy do góry nogami podstawę programową edukacji w Polsce i uczymy ludzi języków obcych w sześć miesięcy.
F.L.: Kwestia tej podstawy programowej: to nie jest tak, że ktoś chciał źle w szkole, bo to były dobre intencje. Ale każda standaryzacja prowadzi do tego, że mamy do czynienia ze spłaszczeniem. I to jest trochę tak, jak postawić przed tym samym zadaniem słonia, złotą rybkę, muchę i małpę. I powiedzieć, żeby było fair, to teraz wszyscy będziemy się na czas wspinać na drzewo. A niestety nie tak działa ludzki mózg. Na każdego działają inne bodźce, inne metody. I to mamy na myśli, przewracając tę podstawę programową. Bo, broń Boże, tutaj nie są winni nauczyciele. Bo zarówno Aleksandry rodzice, jak i moi są nauczycielami. Więc my tutaj do nauczycieli absolutnie tego nie kierujemy. Natomiast każda próba standaryzacji jest takim spłaszczeniem. I my, na całe szczęście, mając do czynienia z indywidualnymi osobami i z kursami grupowymi, na przykład w korporacjach, możemy do tego podejść bardziej innowacyjnie, bardziej skutecznie – po prostu spersonalizować.
Przeczytaj także: Inne szkoły językowe nie są dla nas konkurencją. Zapraszamy je do współpracy | Dorota Adamczyk – L.A. Language Academy
D.M.: Wydaje mi się, że też znaczenie ma to, że program edukacji był tworzony dawno temu albo nawet bardzo dawno temu. A co roku pojawiają się nowe rzeczy, nowe możliwości, nowe odkrycia. I też nowe programy. Właśnie to, o czym teraz mówicie.
A.B.: Tak. Pojawiają się nowe, wspaniałe możliwości: nagrania, książki, audiobooki, webinary i tak dalej. Ale jedno jest niezmienne, czyli to, w jaki sposób nasz umysł koduje informacje. Po pierwsze, że czasami są metody niepodobierane dla danej osoby. Dodatkowo jest wiele takich mitów typu: „Czytaj pięć razy, to się nauczysz”. To jest najgorsze, co możemy zrobić. Usypiamy nasz umysł, bo jest bezpiecznie. Czytam piąty raz, wszystko wiem. Więc pamięć długotrwała też się wyłącza i tego nie pamiętamy. To jest zakuć, zdać, zapomnieć – system. Dawno, dawno temu był pruski system nauczania, gdzie chodziło o to, aby wszyscy byli w szeregu podobni. Wtedy on działał, wtedy to było świetne. Test A, B, C. Natomiast teraz mamy na szczęście trochę inne czasy i trochę na więcej możemy sobie pozwolić, jeżeli chodzi o wykorzystanie możliwości naszego umysłu. Więc to staramy się przekazywać naszym kursantom.
D.M.: Jakie bariery przełamujecie poprzez naukę języka Waszymi metodami?
F.L.: Kardynalną barierą, którą przełamujemy, jest bariera konwersacyjna. Bo zazwyczaj, jak ktoś do nas przychodzi, to pada takie zdanie: „Ja w sumie dużo rozumiem, ale jak przychodzi się odezwać, to mam blokadę”. To dotyczy szerokiego grona naszych klientów. I dzieje się bardzo ciekawa mentalna przemiana, gdy mamy na przykład do czynienia z przykładowo 45-letnim przedsiębiorcą, który już na biznesie troszeczkę zęby zjadł, już zna się bardzo dobrze na swojej branży, niejedne trudne negocjacje, kryzysowe sytuacje przeżył. Ale przychodzi moment, gdy musi się odezwać w języku obcym i nagle mentalnie wraca do poziomu 12-letniego dziecka. Bo tak samo się stresuje, jak stresował się w szkolnej ławce. Więc pierwszą jest właśnie ta bariera konwersacyjna, a to jest tak naprawdę mentalna. Ona się bierze z różnych czynników. I jednym z nich jest to, że my jesteśmy przekonani, że błąd to jest coś złego. Bo za błąd spotyka nas kara w postaci złej oceny, wyśmiania przez kolegów i koleżanki z klasy, przewrócenie oczami bądź jeszcze gorzej – kara ze strony nauczyciela. A błąd w nauce języka obcego jest czymś absolutnie nieodzownym. Oczywiście nie chodzi o to, żeby z uporem maniaka popełniać te same błędy. Ale chodzi o to, żeby na błędach się uczyć. A gdy my się boimy je popełnić, to wychodzi nam: „A po co się wychylać? To ja może nie będę próbował?”. I wtedy właśnie dochodzimy do momentu, że dużo rozumiemy, natomiast nie potrafimy produkować języka, jak my to nazywamy. I to jest pierwsza bariera, którą przełamujemy. Później przychodzi też bariera w rozumieniu, bariera w osiąganiu celów. Bo język jest narzędziem. Język nie jest celem samym w sobie. Każdy z nas potrafi się komunikować: werbalnie, niewerbalnie, w języku ojczystym. Więc nie ma czegoś takiego, jak talent do języków obcych. Jeżeli umiesz mówić, jeżeli nauczyłeś się jako dziecko komunikować, oznacza to, że masz wszelkie predyspozycje do nauczenia się języka obcego, natomiast jeszcze o tym nie wiesz. Więc nasze przełamywanie barier, przede wszystkim w naszych programach mentoringowych na samym początku, to jest praca na przekonaniach. A dopiero później wchodzą umiejętności stricte językowe.
D.M.: Wspomniałeś o tym, że nie ma czegoś takiego jak talent do języków obcych. Ale niektórym nauka przychodzi łatwiej, a innym trudniej. Jak to wyglądało u Was? Jak wyglądała Wasza przygoda z językami obcymi?
F.L.: Ja nie pamiętam momentu, w którym język obcy by mi nie towarzyszył. Moja historia jest taka, że moi rodzice wyjechali do Niemiec. Mój ojciec był profesjonalnym siatkarzem. Mama również, ale potem pojawiłem się ja i kariera się zakończyła. Nauczyłem ze słuchu języka polskiego, tak jak każde dziecko do trzeciego roku życia. To był mój pierwszy język. Następnie wysłano mnie do niemieckiego przedszkola, gdzie umiałem tylko jedno zdanie, czyli jak zakomunikować pani, że muszę iść do toalety. I reszty nauczyłem się znowu ze słuchu. Czyli trzyletnie dziecko też potrafi to, co dziecko jeszcze młodsze. Oczywiście, że to nie był Szekspir, ale jednak ten niemiecki nabyłem na poziomie ojczystym i po niemiecku mówię dokładnie tak samo, jak po polsku. Co oznacza, że ja przez całe swoje życie, odkąd tylko pamiętam, coś tłumaczę. Przekładam polski na niemiecki. Później doszedł jeszcze angielski. Trochę hiszpańskiego i tak dalej. Więc dla mnie najłatwiejszym skróceniem tej wypowiedzi jest, że ja właściwie jestem językiem obcym. Więc dla mnie rozpoczęcie zdania po polsku i kontynuowanie po niemiecku to nie jest problem. Więc po prostu przeskakuję między jednym a drugim i dla mnie to jest codzienność odkąd pamiętam. I nie widzę w tym trudności. Skoro ja potrafię trudności tam nie zobaczyć, to głęboko wierzę w to, że nasi kursanci też tego nie muszą widzieć, mimo że zostało im to mocno zainstalowane. Więc my znowu pracujemy na przekonaniach, że to nie jest nic trudnego. Są ludzie, którzy się posługują biegle czterema, siedmioma, dziesięcioma, nawet czterdziestoma dwoma językami. Więc skoro oni potrafią, to inni też.
A.B.: Chciałam nawiązać do tej dwujęzyczności u dzieci. Niektórzy twierdzą, że nie powinno się od małego uczyć dziecka dwóch języków naraz. To jest nieprawda. Dlatego, że umysł nie wie, co to jest język obcy. Więc on koduje wszystko, co jest mu podawane. I tak było w przypadku Fabiana: po prostu umysł jest świetnie do tego przygotowany, żeby sobie w pewnym momencie te struktury leksykalno-gramatyczne podzielić – które są z niemieckiego, które są z angielskiego, a które jeszcze z innego. Na to wszystko mamy miejsce w głowie. A to jeszcze tylko pomaga rozwinąć głowę, nawet rozwija funkcje poznawcze. To jest świetna rzecz. U mnie akurat takiej sytuacji nie było. U mnie cała rodzina matematyków i fizyków. Więc był nacisk głównie na nauki ścisłe oraz na sport. Natomiast w pewnym momencie język gdzieś zagościł w moim życiu. Głównie dzięki fantastycznemu nauczycielowi języka angielskiego, więc pana Sławka bardzo serdecznie pozdrawiam. To mój ukochany nauczyciel, który był szalenie ostrym nauczycielem, którego wszyscy się bali. Ale ostatecznie mnie zainteresował i ja już stwierdziłam, że za dużo tej matematyki jest wokół mnie; że może teraz właśnie pójdę po języki obce, bo będę mogła dzięki temu podróżować. Więc u mnie bardzo późno zaczęła się ta przygoda. No i to jest z kolei potwierdzenie tego, że można nauczyć się języka obcego, nie wyjeżdżając z kraju, tylko po prostu systematycznie mieć z tym kontakt. Niektórzy mówią: „No ja już jestem za stary, za stara na naukę”. A to nieprawda. Nie ma takiego wieku. Nasz umysł zawsze jest przygotowany na nową porcję wiedzy, więc każdy się może nauczyć. Oczywiście jest to podświadoma nauka, kiedy jesteśmy dziećmi, więc wtedy jest teoretycznie prościej. Ale z kolei logika, taka gramatyczna analityka, jest lepsza u osób starszych, więc też można im szybciej coś wytłumaczyć. Nie ma tu jakichś limitów. Najstarsza nasza kursantka to 72-letnia pani, która postanowiła nauczyć się języka angielskiego, ponieważ brała udział w rajdach Mille Miglia we Włoszech swoim jaguarem. I mówiła: „Ja muszę rozmawiać z tymi ludźmi, więc co mam zrobić?”. I, słuchajcie, wszystkiego nauczyła się cudownie. Porozumiewała się tam. Zadzwoniła potem z podziękowaniami, że nawiązała fantastyczne relacje, zarówno prywatne, jak i biznesowe. Bez tego, jak mówi, by się to nigdy nie wydarzyło. Bo poprzednie lata tylko jeździła. Nie było rozmów.
D.M.: W takim razie hobby, zainteresowania, czyli języki obce, zamieniliście na pracę i biznes?
A.B.: Języki faktycznie są naszą pasją. I czasami tak mówimy o sobie: freaki językowe, bo wszędzie chcemy przekazywać tę wartość, uczyć ludzi. Moim marzeniem i moją misją jest, żeby wszyscy w Polsce komunikowali się w języku obcym, bo wielokrotnie spotkałam się z tym, że ktoś się borykał czy w biznesie, czy na lotnisku, z brakiem umiejętności językowych. I widziałam stres u tych ludzi. I było mi, szczerze powiedziawszy, przykro, że oni się stresują. To są często bardzo inteligentne osoby, bardzo ambitne. Źle się z tym czują, zamykają się, zamiast iść i robić swoje na świecie. Taka idea gdzieś mi faktycznie przyświeca.
F.L.: U mnie to była prosta rzecz. Znowu to wynikło bardzo naturalnie, jakby od momentu uczenia się na własny rachunek. Później było pomaganie innym, czyli udzielanie korepetycji już w wieku 11, 12 lat. Później tłumaczenie dokumentów i różnych innych treści pisanych. To wszystko wychodziło z takiej potrzeby dnia codziennego i poznania czegoś nowego. A później człowiek wpadł na to, że skoro ja mogę, to dlaczego nie pomóc innym, żeby oni też mogli? Zasługą mojej mamy jest, że w ogóle mówię po polsku, bo to mogło jeszcze zaniknąć, bo można się nauczyć języka i troszeczkę jakby ten mięsień zatracić. Bo to tak niestety jest, że bez praktykowania to troszeczkę zanika. W każdym razie mama bardzo dbała o to, żebyśmy dalej, ja i moja siostra, umieli język polski, za co jestem jej niezmiernie wdzięczny, bo inaczej mówiłbym tylko po niemiecku. Więc to było w drugą stronę u mnie. Ale to chodzi też o to, że skoro dla mnie to nie było kłopotem, żeby poruszać się po różnych językach, rozumieć treści, porozumiewać się z innymi osobami, to dlaczego nie pomóc innym? To było powodem, dla którego zająłem się tym, czym się zająłem. Wracając do mojej mamy – ja jestem trochę przekorną istotą. Ona zawsze mówiła, że poliglota nie zarabia. Więc ja tak trochę na zasadzie przekory, „Trzymaj piwo i patrz”, musiałem udowodnić, że poliglota jednak potrafi, jakby można języki zmonetyzować. Więc to też było jednym z powodów pójścia w tym kierunku.
A.B.: Gdy się z Fabianem spotkaliśmy, to od razu przyświecała nam bardzo mocno wizja rozwoju i bycia najlepszymi w tym, co robimy. Więc cały czas kładziemy ogromny nacisk na jakość i w tym się bardzo zgadzamy. Jesteśmy w branży językowej, tłumaczeniowej, wszystkie języki świata i chcemy cały czas robić to w jak najlepszy sposób. Czyli nasz temat główny to bycie najnowocześniejszym biurem tłumaczeń w Polsce i już to robimy. To też jest taka część tej pasji w ogóle. I rozwój.
D.M.: A jak to się zaczęło? Kiedy nastąpiło przejście od wizji, misji, pomysłu i inspiracji do biznesu? Współtworzycie oraz rozwijacie Highline, ale jakie były początki?
A.B.: W 2008 roku, 13 lat temu, założyłam działalność i wtedy zaczęłam od kursów dla firm. Potem była Wesoła Szkoła „Konkret” skierowana do studentów. Potem znowu kursy firmowe, następnie „Szkoła is cool” – zajęcia dla dzieci, „Angielski Minecraft”, przeróżne. W 2014 roku już się pojawiła nazwa Highline. I zaczęła się krystalizować wizja wysokiej jakości kursów specjalistycznych na przykład dla branży górniczej, dla branży prawniczej, dla medycznej. I potem była fuzja, dobrze powiedziane, z Green Suit Translation, czyli biurem tłumaczeń Fabiana. I tutaj już jakby zrobiliśmy ostateczny wygląd firmy.
F.L.: Jeżeli chodzi z kolei o to, jak ja zaczynałem, to były najpierw czasy w korporacji. Później czasy freelancera. I w ten sposób poznaliśmy się z Olą. W tym sensie, że ja najpierw wykonywałem zlecenia, które Highline obsługiwało, w charakterze szkoleniowca, w charakterze tłumacza pisemnego i ustnego. A później coraz dalej, coraz dalej. Jakby coraz bardziej nam się zacieśniała ta współpraca. I w jednym momencie stwierdziliśmy: „Może grajmy we wszystkim do tej samej bramki?”. I ustaliliśmy sobie warunki mojego wejścia do zarządu spółki i w ten sposób jakby jestem, gdzie jestem aktualnie. Już przestałem uczyć, przestałem tłumaczyć. Full time totalnie zarządzanie. Po prostu nie ma kiedy tego robić i też nie o to chodzi, żeby się defokusować. Raczej skupiamy się na tym, żeby szerzyć te idee poprzez nasz zespół, niż żeby samemu to wykonywać.
D.M.: Jakie cyfry w tym momencie opisują Highline? Czym jest Highline w tym momencie? W jakim miejscu znajduje się biznesowo?
A.B.: Ostatnie lata, dokładnie 7, były bardzo kluczowe dla naszej firmy. Zanotowaliśmy duży rozwój. Od 4 pracowników do w tym momencie 52. Mamy zaszczyt pracować z naprawdę wybitnymi specjalistami, zarówno jeżeli chodzi o naszych nauczycieli języków obcych, jak i tłumaczy. Więc jest to dla nas piękna przygoda. Również to, jak bardzo rozwijamy technologiczny dział firmy, rekrutujemy wspaniałe osoby zarządzające, menadżerów, z którymi współpraca to czysta przyjemność. Teraz możemy pochwalić się na przykład, jeżeli mówimy o liczbach, że to już kilka tysięcy przeszkolonych osób, kilkaset firm, zarówno pod kątem tłumaczeń, jak i kursów języków obcych.
F.L.: Inne liczby, które mogą być ciekawe, to 42, czyli 42 obsługiwane języki w tłumaczeniach. Jeżeli chodzi o nauczanie, to tych języków mamy między 12 a 15. Zależy od zapotrzebowania. Bo ludzie uczą się języków w mniejszym stopniu, niż potrzebują tłumaczeń. Kolejną liczbą jest 6, czyli skrócenie procesu nauki języka obcego do sześciu miesięcy, gdzie nie tylko każdy może się nauczyć, ale każdy może się nauczyć w tak krótkim czasie. I to jest aż nadto. Bo jeden z naszych klientów, czyli właściciel 700-osowej firmy, który nie grzeszy dużą ilością czasu, w wieku 59 lat stwierdził: „Dość tych tłumaczy ustnych. Dogadam się sam!”. I w cztery miesiące stał się komunikatywny. I kolejną liczbą jest 30. Bo znowu teraz można by sobie pomyśleć: „No dobra?! To ile on się uczył?”. A tu chodziło tylko o 30 minut dziennie: dwa spotkania z naszym lektorem w tygodniu i poza tym 30 minut dziennie. I naprawdę te 6 miesięcy to jest aż nadto. A najszybszy kurs, od momentu zero do przegadania, jakby cała lekcja była konwersacją, to 90 minut, a razem półtora miesiąca.
Przeczytaj więcej o BNI Polska: www.biznesprzezrekomendacje.pl
D.M.: Imponujące.
F.L.: Więc to są rzeczy, które się dzieją. I liczby, z których my możemy być dumni. Jeżeli chodzi o tłumaczenia, no to nawet nie jesteśmy w stanie zliczyć, ile stron przetłumaczyliśmy do tej pory, ile znaków na te strony się składało. Te liczby są i są astronomiczne: to dziesiątki, setki stron dziennie.
D.M.: Te cyfry są bardzo imponujące. Zwłaszcza te dotyczące nauki. Wiele osób myśli, że na naukę trzeba poświęcać parę godzin dziennie, codziennie się spotykać i mieć tonę książek. A zakładam, że nie. Zdradźcie, jeśli możecie oczywiście, takie najciekawsze zlecenia, projekty, bo jako firma z takim doświadczeniem macie na pewno topowe projekty, które realizowaliście.
F.L.: Jedną z najciekawszych realizacji była konferencja dla 3 tysięcy uczestników, przedsiębiorców z całego świata, która trwała ponad tydzień. Z naszej kadry pracowało przy niej 13 osób. I to był największy event w największym miejscu eventowym w Warszawie. W każdym razie to jest jedna z większych konferencji, które obsługiwaliśmy, jeżeli chodzi o tłumaczenia ustne, a całość zlecenia opiewała na kwotę powyżej 100 tysięcy złotych. Dodatkowym elementem tej konferencji, co było ciekawe, było to, że to nie były tylko standardowe języki, które zazwyczaj na konferencjach bywają, czyli angielski, niemiecki. Tłumaczyliśmy także na chiński, na japoński, co wymagało zarówno przełożenia tego specyficznego słownictwa, a także po prostu przygotowania. Nie były to tylko tłumaczenia kabinowe, ale także podczas przerw. Bo bardzo ważnym elementem tej konferencji była wymiana kontaktów. I tutaj nasi tłumacze się wspierali podczas przerw, podczas bankietów, podczas lunchów biznesowych, czyli obsługa była nie tylko okrojona do tego, że jak masz słuchawki to słyszysz tłumaczenie, ale także wychodziła poza, co my się staramy zawsze robić, czyli dodać jeszcze wartość.
A.B.: Rozmawiając o ciekawych zleceniach, to na pewno jest zawsze więcej takich bardziej profesjonalnych i one może niekoniecznie są aż takie huczne. Bo robimy bardzo dużo dla branży medycznej, czy dla branży prawniczej. A tutaj: im ciszej, tym lepiej. Obsługujemy kilka kancelarii prawniczych z pierwszej dziesiątki w kraju. Bardzo często też wspieramy firmy, na przykład branżę transportową, w której wyzwaniem niejednokrotnie jest rozmowa telefoniczna pracowników, kiedy ktoś gdzieś stoi z transportem na granicy. Tam jest dużo stresu, jest napięcie, presja czasu, a jeszcze do tego trzeba rozmawiać w języku obcym. Nie zawsze tylko w angielskim, tym podstawowym, tylko w niemieckim czy rumuńskim. I tutaj pomagamy firmom. Tworzymy im nawet templatki, jak rozmawiać.
F.L.: W korporacjach jest trochę tak, że język angielski nie jest już obcy. To jest język podstawowy. Tam mówisz po angielsku i oddychasz po angielsku.
A.B.: Tak jest.
F.L.: Ale najbardziej pożądane języki to jest niemiecki, francuski, holenderski i tak dalej. Więc w korporacjach przede wszystkim, oprócz podniesienia kwalifikacji i oprócz możliwości obsługiwania szerszego grona klientów i rekrutacji osób, które mają takie możliwości, dajemy element integracyjny. Czyli dzięki naszym zajęciom zespół się bardziej zgrywa. Nie ma znaczenia, czy są w tym samym biurze, czy uczą się zdalnie, ale firma wewnątrz się poznaje. I pracownik bardziej utożsamia z firmą, co stanowi dużą korzyść szczególnie w dużych zakładach pracy, gdzie ludzie często się mijają na korytarzu, a nie wiedzą, jak się nazywają. A akurat na tych zajęciach mają okazję poznać osoby z innych działów, innych krajów.
D.M.: Wyobraźmy sobie taką sytuację, że jestem właścicielem firmy, który chce rozpocząć naukę języka obcego: angielskiego, niemieckiego. Chcę tego języka używać codziennie. Myślę też o pracownikach, żeby oni się nauczyli, wyedukowali, poszerzyli swoje kompetencje. Jak powinienem do tego podejść? Od czego powinienem zacząć?
F.L.: Pytania są trzy, bardzo proste. Co chcesz konkretnie osiągnąć? Jaki masz cel? Po co ci to jest, czyli co dzięki temu osiągniesz, jaką korzyść osiągniesz, że będziesz ten język umiał, albo że konkretną umiejętność nabędziesz? I ile masz na to czasu? Nasze podejście do nauczania jest mocno biznesowe. Ze względu na to, że u nas jest cel, termin i budżet czasowy. Budżet finansowy jest gdzieś tam też. Ale tu przede wszystkim na te trzy pytania trzeba sobie odpowiedzieć. Wówczas dopiero dobiera się metodę, trenera, częstotliwość i tak dalej. Wszystkie te logistyczne rzeczy wychodzą dopiero potem, jak klient zna odpowiedzi na te trzy pytania. Tych pytań nam w szkole nie zadawano. Teraz jest czas, żeby sobie na nie odpowiedzieć.
A.B.: I zaraz właśnie po tym, w momencie, kiedy jest decyzja, stratujemy. Zaczynamy się uczyć. Przeprowadzamy audyt potrzeb językowych oraz zainteresowań. Bo to jest bardzo ważne. I tutaj, jak Fabian wspomniał, my chcemy, żeby osoba zastanowiła się, kiedy ma czas na naukę? Ile ma czasu? Jaki jest on jakościowo? Czy ktoś będzie mu przeszkadzał, czy nie? My robimy cały plan. Bo biznes jak zakładamy, wszyscy robią plan. A jak zaczynamy się uczyć, to zacznijmy, a nie wariata.
D.M.: Ale zazwyczaj tak to wygląda.
A.B.: Tak. A to tak samo trzeba zaplanować. To wszystko musi być wpisane, przemyślane. Nawet nasza pamięć działa inaczej, kiedy uczymy się czegoś, co lubimy. Czegoś, czego użyjemy w pracy, w szkole, czy na jakimś wyjeździe, więc tutaj to jest bardzo istotna kwestia. Jeżeli ktoś zadaje mi pytanie: „Jakbyś opisał dobrego nauczyciela”, to ludzie mówią: „Charyzmatyczny, ma dużą wiedzę merytoryczną”, inni: „Duże doświadczenie, miły” – przeróżnie. A ja powiem: to jest taki, który robi wynik. Bo co mi z tego, że on jest miły? Co mi z tego, że on jest charyzmatyczny, jak ja muszę się nauczyć? Więc my jakby cały czas się skupiamy, że fajnie ma być. Nasi lektorzy to są wspaniali, charyzmatyczni ludzie, bo tylko takich zatrudniamy. Ale koniec końców musi mieć to wszystko jakiś sens, czyli cel musi być osiągnięty. W całym planie naszej nauki, w określaniu celów, istotnym elementem jest to, aby umieć wyznaczyć sobie punkty. Na przykład kiedy realnie niewiele robimy, czyli jedziemy w trasę, tramwajem, pociągiem, lecimy samolotem, czy akurat czekamy w kolejce do lekarza, czy na znajomego – takie rzeczy powinny być, jeżeli mamy coś powtarzalnego, wpisane w kalendarz. Bo jak ja wiem, że raz w miesiącu jestem u lekarza, to dlaczego wtedy właśnie nie wykorzystać tego czasu na naukę? I to w planie się robi, żeby nie było takiej sytuacji, że my zawsze we wtorek o 16.00 musimy się uczyć. Tak się nie da. Żadna osoba, a już na pewno nie biznesmen, nie przebrnie takiego grafiku nauki. Więc tu musi być dość elastycznie, ale jednak zaplanowane. Bo największą pułapką braku planowania jest zużywanie energii mentalnej i męczenie się codziennie i żal: „Znowu się nie pouczyłem”. I my po tygodniu nieuczenia się jesteśmy już wyczerpani tym kursem. A jeszcze nawet nie zajrzeliśmy nigdzie. Więc w momencie, kiedy mamy plan, że w piątki rano zawsze mam pół godziny, kiedy na coś czekam, to wtedy to wpisujemy. I wtedy na przykład, jeśli ktoś jest zainteresowany wiadomościami ze świata, to te wiadomości analizuje, ale w języku obcym. Bo przynajmniej robi coś, co lubi i on naprawdę to pamięta.
F.L.: Żeby nie było tak, że jadę codziennie do pracy i codziennie muszę słuchać. Mózg też lubi, jak mu się trochę zmienia. Czyli na przykład mam zaplanowane, że w poniedziałki i w środy. Ale tylko w poniedziałki i w środy. Żeby w ten wtorek, czwartek i piątek móc sobie radia na przykład posłuchać. Jak nam zawsze trener tłumaczył: „Jak gracie bez planu, to jest akcja Nebraska – kto ma piłkę, ten trzaska”. Albo, inaczej mówiąc: taktyka CW, czyli co wyjdzie. Chodzi o to, żeby mieć to względnie zaplanowane, zmieniać mózgowi bodźce. Bo wtedy on działa z nami, a nie przeciwko nam.
A.B.: Nawet zmieniać miejsce nauki. Mózg też, jak codziennie uczymy się przy tym samym stole, siedząc na tym samym krześle, z tym samym ołówkiem, z tą samą tablicą, to po prostu dla umysłu to jest bezpieczne otoczenie, czyli się wyłącza. A jak jest w nowej jaskini, to ma wyostrzone zmysły, wszystko zapamiętuje i to jest przetwarzane w głowie. Lektor musi tę osobę poprowadzić: teraz tu pojedź, a tam porozmawiaj z kimś, napisz komentarz na Facebooku, znajdź grupę zgodną z twoimi zainteresowaniami, jakąś międzynarodową, włoską czy hiszpańską, czy angielską. I tam komentuj z ludźmi. I wtedy zaczyna się nauka, a wiedza przechodzi do pamięci długotrwałej. I tam nie ma syzyfowej pracy, że my wielokrotnie coś powtarzamy. To dopiero wtedy ktoś widzi magię tego, co nasz umysł potrafi.
D.M.: Dużo do tej pory mówiliśmy o tym, jak się uczyć języków obcych, jak nie. Co powinno się wiedzieć na ten temat? A jak jest z tłumaczeniami? Też niejednokrotnie zlecałem tłumaczenie i w mojej opinii jest to prosty temat. Wysyłam komuś plik po polsku i chcę po angielsku, po włosku, na stronę internetową czy gdzieś indziej. Jak to wygląda w praktyce?
F.L.: Właśnie tak, jak to opisałeś, czyli im prościej, tym lepiej. Osoby, które zastanawiają się, czy w ogóle tych tłumaczeń potrzebują, znowu powinni sobie zadać pytania. Czy sprzedajesz swoje usługi i produkty za granicę? Dlaczego tego nie robisz? I co ci jest potrzebne, żebyś zaczął to robić? I już dotknąłeś tego tematu. Czyli zaczyna się od strony internetowej, ale to nie jest jedyna rzecz, którą my tłumaczymy. Bo przewaga tłumaczenia, szczególnie pisemnego jakiegoś dokumentu, nad tłumaczeniem ustnym czy nauką jest to, że to jest duplikowalne. Na przykład, jeżeli chcemy skalować biznes, znaleźć nowe rynki, gdy borykamy się z tego typu wyzwaniami, dobrze jest mieć porządnie przetłumaczone, ale także zlokalizowane treści. Nie tylko strona internetowa, ale także newslettery, także jakieś wzory mejli, także skrypty. Idąc znowu przykładem liczbowym, 80% osób, które zobaczą opis usługi lub produktu, choćby w jakimś e-sklepie, nie kupi tego, jeżeli nie przeczyta tego w swoim ojczystym języku, czyli zamykamy sobie drogę. Chociażby w samym Krakowie jest zarejestrowanych 50 tysięcy cudzoziemców. Szacuje się, że około 100 tysięcy mieszka faktycznie. Więc to są osoby, które nigdy w życiu, przynajmniej 80% z nich, nie kupią twojego produktu lub usługi, jeżeli nie obsłużysz ich w języku, który jest dla nich ojczystym.
D.M.: W tym momencie nie narzekacie na brak zleceń i klientów, ale nie zawsze pewnie tak było. Jakie były pierwsze wyzwania, które pojawiły w trakcie prowadzenia biznesu?
A.B.: Pewnie wszystkie. Ale takie chyba największe, które chwilowo spowodowały, jeszcze jak prowadziłam sama firmę, nie wiedziałam, co robić, a to była kwestia ceny. To była szkoła dla studentów, ale też dla firm. I zaczęłam walczyć na rynku z ceną. I było po prostu przebijanie się na plakatach, na bilbordach – kto zaproponuje 10 złotych mniej za semestr. To bardzo się kłóciło z moją wizją pełnego oddania się nauczaniu, czyli stworzenia bardzo dobrego kursu, który będzie miał bardzo szybkie wyniki. To nie idzie jedno z drugim. I dopiero, działając w BNI, miałam kontakt z przedsiębiorcami, od których się bardzo dużo nauczyłam; dzięki którym uświadomiłam sobie, że faktycznie nie zawsze cena jest kluczowa. I w pewnym momencie mój mentor powiedział mi: „Ola – patrząc na to, co ty robisz, ty powinnaś te ceny podwoić!”. I zapadła niezręczna cisza. Bo ja tutaj zastanawiałam się, czy jeszcze tej ceny nie obniżyć… Więc długo nad tym myślałam i po dłuższych rozmowach pokazano mi, jaki koszyk wartości proponuję i co musiałabym zrobić, a czego nie mam szansy zrobić za tak niską cenę. Zrozumiałam. OK. Ta cena ma sens. No, ale zobaczymy. Byłam przygotowana na to, że stracę przynajmniej połowę klientów. Ale uznałam, że i tak wyjdę na to samo. Więc próbujemy. Ale okazało się, że w przeciągu półtora roku dzięki temu ruchowi podwoiłam liczbę klientów. Bo jednak jakość wzrosła, też jakość obsługi, więc wszystko dzięki temu się polepszyło. I okazało się, że ludzie są w stanie za to zapłacić. I to wcale nie są przecież nierynkowe ceny. Aczkolwiek tamte po prostu były dumpingowe.
F.L: U mnie największym wyzwaniem było przejście z butów specjalisty, o tym już dużo rozmawialiśmy, w buty przedsiębiorcy. Przedsiębiorca ma zupełnie inne zadania i zupełnie inne priorytety niż trener języków obcych czy tłumacz. Prowadząc firmę, dołączając do BNI, miałem do czynienia z innymi przedsiębiorcami, od których mogłem się tego nauczyć. I mogłem wymieniać doświadczenia. Miałem dostęp do wiedzy, do ich doświadczeń, którymi oni się chętnie dzielą. Oprócz oczywiście kontaktów, które pozwoliły także ten biznes wyskalować. I gdyby nie te umiejętności, gdyby nie te możliwości, pewnie byśmy z Olą nie współpracowali dzisiaj. Różne kataklizmy chodzą po ludziach: mamy do czynienia z erupcją wulkanów, trzęsieniami ziemi, tsunami; są inne powodzie, lawiny, osuwiska, no i jednym z takich kataklizmów jest również ciąża. Różne są siły wyższe na tym świecie i z nimi nie dyskutujesz. I Oli akurat się zdarzyły dwie takie. W całkiem krótkim czasie. Bodziec jest bodźcem. Jakby sam w sobie on nie jest ani pozytywny, ani negatywny. Pozostaje jeszcze jego interpretacja. No i interpretacja była taka, że do Oli dotarło, że może lepiej będzie współprowadzić firmę z kimś, niż na własnych barkach to wszystko dźwigać. No i tu wchodzę ja, cały na zielono. I tak doszło do naszej współpracy. Musiałem przede wszystkim umiejętnościami i podejściem dorosnąć do takiej roli. Ola musiała dojść do tego, żeby chcieć współpracować, żeby chcieć robić coś wspólnie. I to się po prostu zbiegło w czasie tak, że z tego nam wyszła spółka i od tego czasu współpracujemy.
DM: To, co powiedziałeś, jest bardzo ważne. Obydwoje robiliście to samo: czyli Ola robiła tłumaczenia i szkoła językowa. Ty tłumaczenia i szkoła językowa. Tak naprawdę okazało się, że nie jesteście dla siebie konkurencją i zaczęliście działać wspólnie.
F.L.: Ta współpraca też przede wszystkim wzięła się i powstała dzięki BNI. Bo ja jako specjalista zostałem Oli polecony przez mojego znajomego ze studiów, a jej kontrahenta Filipa. I w ten sposób zaczęliśmy współpracować i to w ogóle doszło do skutku. I gdyby nie miejsce, w którym oni się z kolei poznali i osoba, dzięki której oni się poznali, która ich zaprosiła na to samo wydarzenie, my byśmy prawdopodobnie w ogóle nie mieli okazji się poznać. I może nie mielibyśmy też tego podejścia jak do konkurencji. Jedna z rzeczy, jakich ja się nauczyłem: konkurencja to nie jest wróg. Teraz, jak widzę kogoś, kto prowadzi podobną firmę, to mówię: „Chodź tu człowieku, porozmawiajmy, jesteśmy po tych samych pieniądzach. Jesteśmy z tej samej branży”. Możemy porozmawiać o wyzwaniach w tej branży. Kto, jak i którędy? Kto się w czym specjalizuje? A to podejście jest zupełnie nieoczywiste na rynku. Często się spotykamy, szczególnie w branży tłumaczeniowej, z raczej wrogim podejściem do konkurencji. A właśnie dzięki BNI to wywróciło się, tak samo jak wszystkie inne nasze procesy, do góry nogami i z większą korzyścią dla zainteresowanych.
A.B.: Przystępując do BNI myślałam, że potrzebuje nowych klientów, nowych zleceń. Oczywiście po chwili działania, nie od pierwszego dnia, ale, powiedzmy, po paru miesiącach faktycznie zaczęły te rekomendacje do mnie spływać. Otrzymywałam od moich partnerów biznesowych polecenia, nowych klientów. I jak fajnie widać tę ewolucję. Bo ja myślałam, że potrzebuję klientów. A tak naprawdę know how, jaki tam funkcjonuje, jaki istnieje pomiędzy przedsiębiorcami, jest tak ogromny, że gdzieś w międzyczasie wyłapywałam pewne wątki. Podpatrywałam lepszych ode mnie, tych szczególnie o krok lepszych. Bo najprościej jest podskoczyć do nich: co robią, jak robią i dlaczego. I starałam się w ten sposób też działać. Z perspektywy czasu widzę, że to, po co przyszłam 7 lat temu do BNI, to właśnie osoba – to partner biznesowy, w naszym przypadku jest to prezes zarządu, właściciel dużej firmy medycznej, z którym zrewolucjonizujemy rynek tłumaczeń, a jesteśmy w tym momencie na bardzo zaawansowanym etapie rozwoju globalnej platformy tłumaczeniowej. Zaczniemy od branży medycznej, która niezwykle mocno potrzebuje tego typu usługi, bo tam czas jest szalenie istotny. I czasami jeden dokument nieprzetłumaczony przed operacją powoduje wstrzymanie tej operacji. To jest pierwsza branża, w którą wchodzimy. I to jest ten kontakt, ten złoty strzał, po który ja przyszłam. Mogę to powiedzieć dopiero teraz. Bo 5 lat temu, czy 2 lata temu powiedziałabym, co innego: raz know how, raz kontakty, raz ulepszenie firmy, skalowanie i wiele, wiele elementów, ale ostatecznie myślę, że właśnie ten kontakt i osoba, z tak ogromnym know how, z tak ogromnym doświadczeniem, z którą mamy przyjemność rozwijać kolejny projekt, tym razem już technologiczny, ale dalej w branży języków obcych.
F.L.: Dla mnie słowo klucz to dostęp. Gdy przystępowałem do BNI, to też oczywiście po zlecenia, po wyższe zarobki i tak dalej. Ale uzyskałem dzięki temu dostęp do wiedzy, dostęp do doświadczenia, dostęp do narzędzi, które pozwoliły mi też to przenieść na inną płaszczyznę. I właśnie ten dostęp, przekładając to na nasz projekt, i tę dostępność, jest kluczowym faktem, szczególnie jak Ola powiedziała, w branży medycznej, ale dostęp do usług tłumaczeniowych jest utrudniony. Mamy do czynienia z różnego rodzaju specjalistami. Nie wiemy, jak ich sprawdzić, nie wiemy, jak się przekonać o tym, czego my faktycznie potrzebujemy. A dzięki naszemu projektowi ta dostępność się zwiększy. I to będzie znaczne ułatwienie dla osób, które do tej pory, jakby przez te trudności, z tego nie korzystały.
A.B.: To będzie w formie platformowej aplikacji. Wszystko na zasadzie jednego przycisku, więc bardzo prosto. I tutaj, nawiązując do tego, co mówiłeś, taki przykład: osoba spoza branży medycznej wyjeżdża na wakacje za granicę, jest na Cyprze i nagle musi pojechać do lekarza. I tutaj są ogromne bariery językowe. Ludzie się tego boją. A tak naprawdę taka aplikacja pozwala w sekundę załatwić taki temat. Łączy się z tłumaczem i właściwie wszystko wiedzą, mają pewność i spokój. Koniec tematu. Więc prosto, szybko i na temat.
D.M.: Fabianie, wspomniałeś o dostępności. Czyli rozumiem, że ideą całego projektu jest zarówno tłumaczenie, jaki i mieć lektora, kogoś do kontaktu. Ta aplikacja ma umożliwić jedno i drugie?
F.L.: Ta aplikacja w pierwszej kolejności ma służyć do tłumaczenia. Tak jak powiedziałeś: tłumaczenia dokumentów, ale przede wszystkim do rozmów, negocjacji biznesowych, właśnie takich wizyt u lekarza zagranicznego, kiedy potrzebujemy mieć pewność, że specjalista nam powiedział, co to było, co zrozumieliśmy i że osoba, z którą rozmawiamy, nas zrozumiała. Jakby dowieziony jest ten wynik, że komunikat został przekazany. W dalszym rozwoju tej aplikacji, tej platformy, będziemy wprowadzać także inne nasze usługi, które świadczymy, czyli szkolenia językowe, nagrania lektorskie, rekrutacje i sprawdzanie poziomów językowych. To będzie potem dodane do tego. Ale corem przede wszystkim mają być tłumaczenia.
A.B.: Obecnie głównie skupiamy się właśnie na tym, aby zrewolucjonizować rynek tłumaczeń na całym świecie. I aby za jednym przyciskiem wszyscy mieli dostępnego tłumacza na żądanie.
D.M.: Czego w takim razie powinienem Wam życzyć? Bo z tego, co mówicie, to projekt jest bardzo prężnie rozwijający się i na ostrym etapie zaawansowania. Jakie dalsze kroki?
F.L.: Teraz trzeba czasu, wytrwałości, siły, odpowiednich specjalistów, dotrzymywania terminów. Generalnie po prostu pomyślnych wiatrów. I żebyśmy na tej drodze, bo to będzie droga, która będzie trwała latami, spotkali odpowiednie osoby. I my jesteśmy też bardzo otwarci na kolejne mądre głowy, kolejnych pasjonatów z różnych dziedzin, dla których znajdzie się jeszcze miejsce w tym projekcie. Żeby on poszedł jak najszerzej się tylko da.
D.M.: Bardzo dziękuję Wam za dzisiejszą rozmowę, niezwykle edukacyjną. Pokazaliście, w jaki sposób można innowacyjnie podejść do tej nauki języków obcych, ale tak samo innowacyjnie podejść do samego modelu tłumaczeń. Więc życzę Wam oczywiście, żeby te elementy, które wymieniłeś, wszystkie oraz wiele innych, które na pewno muszą się wydarzyć po drodze, się po prostu zrealizowały. I, znając Was, na pewno tak będzie.
Zapamiętaj! Porady, jak rozwijać firmę
- ,,Szyjemy z tego, co mamy. A nie z tego, co chcielibyśmy mieć”.
- ,,Musisz pokochać proces – nie da się wyłączyć trybu ‘przedsiębiorca’.”
- ,,Potęga jednej rzeczy, czyli ustalanie priorytetów”.